niedziela, 26 września 2010

Czekolada – Joanne Harris

Czekolada – Joanne HarrisDo małej mieściny na francuskiej prowincji, gdzie czas się zatrzymał, przyjeżdża tajemnicza, młoda i piękna kobieta z córeczką. Mieszkańcy Lansquenet ze zdumieniem obserwują, jak Vianne z Anouk odnawiają starą piekarnię na rynku, by urządzić tam sklep z czekoladą. W dniu otwarcia właścicielka ofiarowuje zaglądającym do niej ciekawskim gatunek słodyczy, który każdy z nich lubi najbardziej, jak gdyby znała ich najskrytsze myśli i pragnienia. Czyżby ta dziwna kobieta była czarownicą? Dla wielu mieszkańców miasteczka przyjazd Vianne jest prawdziwym darem losu, ale są i tacy, którzy zrobią wszystko, by opuściła Lansquenet. Zbliża się Wielkanoc i Vianne zamierza urządzić dla dzieci "festiwal czekolady", lecz jej wrogowie za wszelką cenę chcą jej w tym przeszkodzić...
Magia, tajemniczość i miłość, ale nie tylko, książka opowiada również o braku akceptacji czegoś nowego i problemach kwestii religii. Narracja jest prowadzona w pierwszych osobach: Vianne oraz księdza Reynauda. I tak się przeplatają dwie strony widzenia świata, z jednej strony magia, tajemnica i poszukiwanie szczęścia a z drugiej umartwianie siebie i innych, chęć rządzenia i kontroli nad wszystkimi. Dobro kontra zło. I tu mi się nasuwa podobny motyw jaki był w „Mistrzu i Małgorzacie” (ale to już klasyka i bez porównania).
Książkę czyta się szybko i lekko, po czym pozostaje tylko ogromna chęć, na taką prawdziwą czekoladę.
Fragment:
Już coś głupio reaguje we mnie. Ulegam, a myślałem, że jestem odporny. Patrząc przez rynek na tę chocolaterie, na te wesołe okna, na te skrzynki z różowym, czerwonym i pomarańczowym geranium na balkonie i z obu stron drzwi, czuję, jak wpełza zdradzieckie zwątpienie. Przypomina mi się ta woń kremów, ślazu i karmelu, mocnej mieszaniny koniaku i świeżo zmielonych ziarenek kakao. Jest w tym również woń włosów kobiecych z miękkiego zagłębienia karku. Woń dojrzałych moreli w słońcu, ciepłej brioche i bułek z cynamonem, herbaty cytrynowej i konwalii. Jest dym kadzidła, który niesie się z wiatrem i niczym flaga rewolucji rozwija się miękko, ten ślad diabła, nie siarkowy , jak nas nauczano w dzieciństwie, lecz ten najlżejszy, najbardziej wonny, połączona esencja tysięcy korzeni, taka, że w głowie się kręci, a duch wzlatuje. I oto ni stąd, ni zowąd stoję przed kościołem, głowę podnoszę pod wiatr i usiłuję wciągnąć w nozdrza podmuch tych woni. To zalewa moje sny, budzę się spocony i wygłodzony. W moich snach najadam się czekoladkami, tarzam się w czekoladkach, nie kruchych, tylko miękkich jak usta, jak gdyby tysiąc ust delikatnymi skubnięciami pożerało mnie całego. Umrzeć pod czułym obżarstwem to chyba szczyt wszystkich pokus, jakich kiedykolwiek doznaję, i w takich chwilach prawię mogę zrozumieć Armande Voizin, ryzykującą życie przy każdym frenetycznym kęsie.
00:04, toska1982 , Książki
Link
Dodaj komentarz » 
sobota, 05 kwietnia 2008  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz