"Trzy  czerwce" to literacki tryptyk: każdy czerwiec otwiera nową perspektywę,  z jakiej na przestrzeni dziesięciolecia oglądamy losy klanu McLeodów,  oczami dwóch pokoleń jego członków. Poszczególne opowieści, rozgrywające  się na wyspach po obu stronach Atlantyku - od rozświetlonych  krajobrazów Grecji, przez pochmurne szkockie wzgórza, aż po Manhattan i  Long Island - odkrywają wciąż nowe tajemnice, nieświadomie skrywane  przez bohaterów. Pozwalają dowiedzieć się o nich tego, czego oni sami o  sobie nie wiedzą. Miłość, która chodzi tu krętymi ścieżkami, to dla nich  często jedyny powód, aby dalej żyć, dotrwać do następnego czerwcowego  spotkania.Odwaga autorki w opisywaniu skomplikowanych relacji rodzinnych, doskonały język i plastyczność obrazów przywodzą na myśl największych mistrzów powieści: Jane Austen, Balzaca, Flauberta i Virginię Woolf.
Do  kupienia tej książki (oprócz ceny) skusił mnie napis na przodzie  okładki: "Książka aż kipi od życiowej energii". Tu się absolutnie nie  zgodzę z tym twierdzeniem. Jak przeczytałam już 1/3 książki to na myśł  przyszła mi inna przeczytana prawie identyczna - "Ostatnie Historie"  Olgi Tokarczuk. Jedyne co się nie zgadzało to miejsce w którym dziaje  się akcja. I pod tym względem "Trzy czerwce" przewyższają książkę Olgi.  Szkocja to piękny i ciekawy kraj. Obyczaje tam panujące również. 
Książka  bardzo ciekawa, jednak opis z tyłu książki ma się troche nijak do samej  treści. Więcej tu śmierci i przemyśleń niż samej miłości. Nie mówiąc o  ciekawie ujętym temacie jakim jest homoseksualizm. Mi się ogolnie  podobała, chociaż szaleństwo to to nie było (może dlatego że jestem w  trakcie czytania ostatniej cześci przygód Tatiany i Aleksandra ;) ). 
     poniedziałek, 23 czerwca 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz